Trwa sesja, więc czas, którym dysponuję jest obecnie dość ograniczony. Co prawda do pierwszego egzaminu pozostał mi jeszcze prawie tydzień, jednak każda chwila jest cenna. Dlatego w sesji zazwyczaj królują szybkie dania. W zamrażalniku miałem połowę polędwiczki wieprzowej, która pozostała mi po poprzednich kucharzeniach, na półce słoiczek suszonych kurek, więc połączenie wydawało się oczywiste. Poza tym upały, jakie obecnie panują, nie sprzyjają komponowaniu skomplikowanych, wielogarnkowych dań. Temperatura panująca w moim mieszkaniu oscyluje wokół 28 stopni Celsjusza (dzisiaj akurat wyjątkowo przyjemny chłodek - tylko 25,5 stopnia), dlatego każde źródło dodatkowej energii jest absolutnie niepożądane. Tak zrodził się pomysł polędwiczek duszonych w sosie kurkowym.
0,5 polędwiczki wieprzowej
1 mała cebula
kurki (użyłem suszonych, bo tylko takie miałem, ale oczywiście danie byłoby smaczniejsze gdyby użyć świeżych lub mrożonych, ale jeszcze niestety nie sezon na kurki)
masło
0,5 kostki ,,bulion cielęcy"
100 ml białego wytrawnego wina
1 łyżeczka przecieru pomidorowego
1 łyżka serka mascarpone
sól, pieprz, czosnek granulowany
Kurki zalałem wrzątkiem i pozostawiłem do nasiąknięcia. Polędwiczkę obrałem z błonek i pokroiłem w kawałki szerokości ok 2 cm, które (bez rozbijania) doprawiłem solą, pieprzem i delikatnie czosnkiem. Obrana cebulę umyłem i starłem na tarce. Można też pokroić, ale ja cebulę zawsze ścieram na tarce, ponieważ nie lubię, gdy kawałki cebuli mi chrupią między zębami w czasie jedzenia. Kamilcia twierdzi, że jestem dziwakiem. Cóż, być może ma trochę racji ;). W rondelku rozgrzałem masło i podsmażyłem na nim polędwiczki. Następnie wrzuciłem startą cebulę i odsączone kurki. Po kolejnej chwili smażenia zalałem wszystko kurkowym naparem, winem, dodałem przecier pomidorowy oraz połowę kostki bulionu cielęcego. Zagotowałem i dusiłem przez ok. 15 minut. Po tym czasie zdjąłem garnek z ognia i dodałem serek mascarpone. Dokładnie połączyłem go z sosem i postawiłem jeszcze na chwilę na ogień, żeby sos się zagęścił.
Danie podałem sobie z młodymi ziemniaczkami (niestety wciąż jeszcze pochodzenia izraelskiego). Muszę powiedzieć, że wyszło bardzo smaczne.
nie jesteś dziwakiem, ja też nie lubię, gdy cebula mi chrupie pod zębami :-)))
OdpowiedzUsuń